fbpx

„Ale ja nie chcę się rozwijać!” – to jedno z najbardziej zaskakujących zdań, jakie usłyszałam jako menedżer, skądinąd od bardzo inteligentnej osoby. Długo o tym myślałam. W sumie każdy ma prawo do podejmowania decyzji o sobie. Nie spotkałam jednak nigdy wcześniej osoby, która otwarcie deklarowałaby, że nie chce się rozwijać. Pomyślałam jednak, że może coś w tym jest. Żyjemy w czasach presji na rozwój. Zdobywamy kolejne certyfikaty, zaliczamy kursy i szkolenia. Mam wrażenie, że po drodze gubimy ciekawość świata, siebie, innych ludzi. Że nie mamy czasu smakować owoców tego rozwoju, cieszyć się z postępów. Że jest to jakby praca na akord. A gdyby tak rozwój w rytmie slow? Bardziej zrównoważony. W rytmie swoich możliwości i możliwości, jakie stawia przed nami życie?

Drogi rozwoju

Kryzys

Często mówi się, że rozwijamy się przez kryzysy.

Są kryzysy naturalne, wpisane w nasz rozwój psychospołeczny i życiowe dojrzewanie (por. np. fazy rozwojowe wg Erika Eriksona). Do naturalnych kryzysów ja sama zaliczam tzw. kryzys wieku średniego, do którego często podchodzimy skrajnie – bądź humorystycznie, bądź z obawą i lękiem przed jego konsekwencjami. Mniej więcej w wieku 35-45 lat zaczynamy bardziej zdawać sobie sprawę z upływającego czasu, robimy bilans „połowy życia”, zastanawiamy się, co osiągnęliśmy, czy czujemy się spełnieni, myślimy o marzeniach, które zrealizowaliśmy, a jeszcze bardziej o tych, które z różnych powodów zostały odłożone na półkę. Zadajemy sobie pytanie, jak chcemy dalej żyć, na czym nam zależy, do czego chcemy dążyć. Może to być czas albo bardzo trudny i frustrujący, albo bardzo twórczy i otwierający. Pewno jest też gdzieś środek – trochę tak, trochę tak. Mieszanka emocji i decyzji. Warto o siebie wtedy zadbać. Dać sobie czas. Pozwolić sobie na przeżywanie emocji, zastanowienie się, po co się pojawiają i co sygnalizują. Bo emocje są przecież po to, żeby powiedzieć nam coś ważnego o nas samych.

Są też kryzysy, hmmm… bardziej traumatyczne, związane z nieoczekiwanymi lub niepożądanymi sytuacjami w życiu osobistym i zawodowym. Często wiążą się ze stratą – bliskiej osoby, zdrowia, relacji, pracy. I choć bywa, że je „przeczuwamy” lub wręcz obiektywnie można się ich spodziewać, to bardzo często ogólne wrażenie jest takie, że spadają jak grom z jasnego nieba. Nie chcemy ich, nie jesteśmy na nie gotowi. Konfrontując się z trudnymi sytuacjami, jesteśmy jednak zmuszeni do zajęcia stanowiska, reakcji, podjęcia decyzji, wyboru, określenia się. Jest to proces lub mechanizm typu akcja-reakcja. Jeżeli pozwalamy sobie na bycie w procesie, może to być uwalniające i uzdrawiające. Mamy szansę przejść przez wszystkie etapy zmiany. Jeżeli w trybie akcja-reakcja – to on się z jakiegoś powodu włącza. Dobrze się sobie poprzyglądać, jak mi z tym jest, czy to mi wystarcza, może teraz tak trzeba, a może to impuls? Warto pamiętać, że brak reakcji również jest reakcją, mniej lub bardziej świadomym wyborem nie reagowania.

Czy te kryzysy rozwijają? Nie. Rozwijamy się przez decyzje, jakie podejmujemy w kryzysie. To one kształtują nasze dzisiaj i nasze jutro.

Wyzwania

Powiedziałabym, że to rozwój ukierunkowany. Może być osobisty, zawodowy, sportowy, artystyczny… To świadoma droga stawiania sobie ambitnych celów, ustawiania wysoko poprzeczki. Eksploracja granic. Mierzenie się nie tylko z celem, ale i z sobą samym To zazwyczaj droga przez ekstrema. Na której trzeba się sprawdzić. To trochę tak, jakby kłaść wszystko na jednej szali i nie dopuszczać, że może się nie udać. Bo przecież nikt nie lubi odnosić porażek. Z resztą wydaje mi się, że wyzwania podejmuje się po to, aby zwyciężać. Co rodzi presję. Dla jednych będzie ona motywatorem, dla innych – może być przyczyną frustracji.

Ważna dla mnie osoba, pan Waldemar, powiedziała mi wiele lat temu, że w życiu nie chodzi o to, by funkcjonować od ekstremum do ekstremum, ale by umieć żyć pomiędzy, w tym pozornie nudnym czasie, kiedy nic się nie dzieje. Polecam zatrzymać się chwilę nad jego słowami.

Jak żyjesz? Jak bardzo potrzebujesz wyzwań? Po co Ci one? Żeby komuś coś udowodnić? Żeby sobie coś udowodnić? Żeby siebie lepiej poznać?

Ja powiedziałabym, że w życiu ważna jest świadoma równowaga.

Sukcesy i porażki

Uczymy się przez sukcesy i porażki. Chociaż chciałabym sprecyzować, że nie każdy „nie-sukces” jest porażką. W kontekście rozwoju osobistego to słowo jest bardzo osobiste i może być mocno nacechowane negatywnie, nieść za sobą ciężkie brzemię. Czasami jednak trzeba też nazywać rzeczy po imieniu. Tak, jak każdy ma swoją definicję sukcesu (o ile ma na to odwagę i nie ulega presji społecznej i ogólnie przyjętym „okładkowym” schematom), tak każdy ma swoją definicję „porażki” osadzoną w kontekście ambicji, tego, co wynieśliśmy z domu, czego nas uczono, na co pozwalano, a na co nie. Mierzenie się z porażką jest trudne. Boli. Znam dorosłych ludzi, którzy twierdzą, że nigdy nie odnieśli porażki. Przyznaję, że trudno mi w to uwierzyć. Może jednak są tacy, których los oszczędza? Jeżeli tak, szczerze zazdroszczę. Choć ja z moich porażek wyciągam dużo cennych lekcji, dzięki którym się zmieniam. Chcąc nie chcąc, wychodzę z nich inna, na swój sposób bogatsza. Niekoniecznie mocniejsza. Raczej bardziej świadoma. Są niestety tez takie porażki, których nie umiem jeszcze przepracować. Te są najtrudniejsze, właśnie dlatego, że siedzą głęboko w emocjach. Przypuszczam jednak, że nieprzyznawanie się do porażki może być mechanizmem obronnym, odsuwania i zaprzeczania – brakiem gotowości do zmierzenia się z tym doświadczeniem. Nie chcę stawiać tezy, że to źle. To raczej pokazuje, że każdy ma swoje granice akceptacji trudnych sytuacji.

Na drugim końcu tej ścieżki są sukcesy. O ironio, są tacy, którym trudno przyznać się do sukcesu. Którzy nie korzystają z niego w pełni.

Różne koncepcje zarządcze mówią o świętowaniu sukcesów. W świecie sportu moment dekoracji zwycięzców to właśnie celebracja sukcesu. Świętujemy też sukcesy w rodzinie, w gronie znajomych, przyjaciół. To wielki dar, gdy możemy te chwile dzielić z innymi. Ważne jest, żeby pozwolić sobie na chwilę zatrzymania, radości, poczucia satysfakcji. Nie pędzić po kolejny wynik od razu. Ważne też jest, aby tak, jak w przypadku „nie-sukcesów” zastanowić się nad „lessons learned” (chociaż, która firma rzeczywiście to robi i korzysta z tego dorobku? kto robi to prywatnie dla siebie?), zastanowić się, jakie były czynniki tego sukcesu.

A więc:

Jaki był Twój ostatni sukces? Nie stosuj skali porównawczej (Jolka dostała lepszą pracę, a Piotrek dostał awans). Po prostu pomyśl, z czego ostatnio byłaś/byłeś dumny?

Celebruj sukces przez przyjemności (według własnego uznania 😉) i budowanie samoświadomości.

Zastanów się, zanotuj, jeżeli chcesz (kiedyś napiszę, dlaczego warto notować). Zadaj sobie pytania:

Dlaczego mnie to cieszy?

Dzięki czemu osiągnęłam/osiągnąłem sukces?

Jakie moje kompetencje wykorzystałam/wykorzystałem?

Jakie nowe zyskałam/zyskałem?

I wreszcie – rozwój możliwości

Jestem w takim momencie życia, że poszukuję, uczę się i dbam o równowagę i harmonię. Chcę czuć smaki. Doświadczać. Mam nadzieję, że to proces. Continuous improvement. Rozwój jest dla mnie stawaniem się (to takie „becoming” zapożyczając sformułowanie od Michelle Obamy – przy okazji polecam przeczytać książkę lub posłuchać audiobooka). Osiągając coś, idę dalej, chcę więcej. To swoista fascynująca nieskończoność. Takim podejściem chcę dzielić się z innymi.

Obserwuję i doświadczam, że tak, jak życie przyrody toczy się w cyklach, tak nasz rozwój rządzi się podobnymi prawami – jest jakiś początek, coś się w nas rodzi, wzrasta, przemienia, obumiera, by odrodzić się na nowo, już trochę inaczej.

Lubię myśleć obrazami. Język ikoniczny wyraża w pełni to, co nie w pełni wyrażają słowa. Częściej niż słowa pozwala na chwilę zatrzymania, wpatrzenia się, zastanowienia, zmianę perspektywy. Daje też wolność interpretacji. Pole skojarzeń zależy od naszych emocji, doświadczeń i wyobraźni.

Dla mnie obrazem czy też metaforą rozwoju jest… dmuchawiec. Puszysta biała kula z mnóstwem nasionek, które mogą podróżować z wiatrem na odległość wielu kilometrów. To obraz delikatności i wolności. W nasionkach unoszonych wiatrem widzę powiew możliwości. I pewną strategię matki natury – nasiona są zaopatrzone w aparat lotny, by mogły dotrzeć jak najdalej. Wystarczy lekko dmuchnąć, by uwolnić cały potencjał wzrostu, by otworzyć różne możliwości. By iść dalej w świat, potrzebne są również odpowiednie narzędzia i wiedza, strategia działania. Dmuchawiec to też obraz zmian – od kwiatu mniszka lekarskiego zwanego mleczem, przez dmuchawiec, po pusty, ogołocony środek. Rzeczywiście, w zmianie i rozwoju jest taki moment, kiedy pozostaje jakby pustka, ale ile możliwości krąży w powietrzu, ile powstanie z tego nowych kwiatów. Podmuch, który uwalnia nasiona to dla mnie siła napędowa, a jednocześnie nieinwazyjność, szacunek dla indywidualności każdej osoby – nad kierunkiem unoszącego się nasionka nie można zapanować. Uwolnione, podąża z wiatrem swoją drogą, ku swoim celom.

Głęboko wierzę, że każdy człowiek ma w sobie potencjał, który wystarczy uwolnić. Wystarczy powiew inspiracji. Wierzę też, że mamy różne możliwości. Trzeba tylko albo z wytrwałością szukać, albo się na nie otworzyć.

I nie, moja wiara nie wynika z sielankowych doświadczeń osobistych. Wręcz przeciwnie…

A na której drodze Ty jesteś?